Dzień bowiem zaczął się normalnie, pojechałam do manufaktury, bo miałam tam parę spraw do załatwienia. Zaciekawiły mnie tańce na malutkiej estradzie, pomyślałam sobie przez sekundę, że buduje się coś większego, a pracowniczy się bawią... serio, nie szukałam na ten weekend żadnych wydarzeń, nic nie przychodziło mi do głowy, ot normalny dzień. Ale nagrałam ich.
W sumie byłam tam dość długo, zjadłam kolacje w restauracji, w której wcześniej nigdy nie byłam (temat na inny raz), wyszłam na rynek i kiedy zobaczyłam poprzebieranych i rozgrzewających się aktorów, zrozumiałam, że dziś mamy siedemnasty.
I mówię sobie tak: poczekam, jeszcze 4 minuty i zobaczymy. Jak będzie nudno, zawijam do domu.
I zaczęło się:
Ciekawe było to, że scena nie była jedynym polem działania i to mnie wkręciło. Poczekałam dłużej i zostałam do końca. Emocji co niemiara...
Myślałam – pewnie jak każdy – że oni już zostaną na tej scenie...
Przez publiczność przedarł się okręt piratów i już widziałam, że to nie będzie zmarnowany czas, a czas pełen wrażeń!
Przez chwile myślałam, że "Madmax" staje się na moich oczach naszą rzeczywistością... Miałam takie ciche skojarzenie.
Arka wciąż przypomina nam, że żyjemy w epoce uciekinierów, tułaczy i koczowników, którzy przemierzają kontynenty, ogrzewają dusze wspomnieniami duchowego czy etycznego, niebiańskiego czy geograficznego, prawdziwego czy urojonego domu. Jego symbolem w spektaklu jest wielki uskrzydlony statek – wielopoziomowa, ruchoma scena, kolejne wcielenia Arki Noego, która, gdy przymkniemy powieki, może przeobrazić się w łódź Eneasza, Mayflower czy skleconą z gumowych pontonów kubańską tratwę dryfującą ku wybrzeżom Florydy.
Dla bohaterów spektaklu, wędrowców, jest na przemian domem, gdzie ożywają wspomnienia, świątynią, gdzie każdy zwraca się do swego Boga, miejscem święta, tańca i radości. Ożywiony obecnością aktorów, lśniący metalowymi żaglami, migotliwie zmieniający swój kształt w świetle reflektorów statek przesuwa się wśród publiczności, by w końcu rozwinąć purpurowe skrzydła i utrwalić na długo obraz niestrudzonych wędrowców ku ziemi obiecanej.
Wesele, weselna łajba, sztorm, atak piratów płonąca łajba, kolorowe flary, dobytek zamknięty w jeden walizce... nadzieja, ratunek, sztil, modlitwy, ratunek, skrzydła z nieba...
Monumentalne wyobrażenie lecącego statku.
Zakończenie fenomenalne... Emocje wędrowały w moim ciele jak szalone. Patrzcie na to:
Owacje trwały długo i zasłużenie.
To nie było byle co. Jeżeli dowiecie się, że Teatr Ósmego Dnia zagościł i w waszych miastach, nie zastanawiajcie się, warto przyjść!
Zapamiętam, bo czasami w naszym mieście odbywają się plenerowe spektakle, już na zdjęciach widać , że warto!
OdpowiedzUsuńjotka
Na... jednym jedynym zdjęciu jakie zrobiłam podczas spektaklu...? Nagrania sobie odpal, z dźwiękiem oczywiście. ;)
UsuńPisząc zdjęcia, miałam na myśli wszystko...filmy także ;-)
Usuńjotka
O.K. ;)
UsuńCoś mi się przypomina, że parę lat temu, chyba cztery, występowali na konfrontacjach teatralnych w naszym mieście. Też lubię łazić na takie plenerowe spektakle, więc nie dziwię się Twojemu zachwytowi:)
OdpowiedzUsuńW tym roku na ani jeden nie poszłam, a to choć zupełny przypadek, była istotnie petardka.
UsuńKocham teatr i to jest moje sacrum, podczas gdy kina nie znoszę.
OdpowiedzUsuńLubię jedno i drugie, ale ten spektakl było o niebo lepszy niż 3D.
UsuńZapamiętam i będę uważniej sprawdzać wydarzenia kulturalne w moim mieście :)
OdpowiedzUsuńWarto. :)
Usuń