poniedziałek, 22 lipca 2024

Moja łódzka droga życia.

23 lipca 1987 roku przyszłam na świat i twarz swą wydarłam.

Wszystko zaczęło się tutaj:

📍 szpital, ul. Przyrodnicza, Bałuty


Przez kilka dni, ciszę zakłócałam na Widzewie, w kamienicy, w której mieszkała część naszej rodziny oraz przyjaciele rodziców.
Pomijając te kilka dni od narodzenia, ten dom nadal pozostawał w pewnym sensie Domem. Spędziłam tam sporo życia, tam bowiem mieszkała moja babcia, mój wujek z rodziną, czyli ciocia i dwie kuzynki, oraz jak wspomniałam, przyjaciele, z którymi i ja uzyskałam porozumienie dusz.

W podwórzu stał trzepak, na którym w latach późniejszych przesiadywałam czas długi w różnym towarzystwie.
Można więc powiedzieć, że ta kamienica mimo wszystko tworzyła moje dzieciństwo, to wczesne i to późniejsze.
W latach dorosłych kiedy babci już nie było na świecie, kuzynki przeniosły się na swoje, a wujostwo wyprowadziło się do bloków, przyjaciele rodziny pozostawali nieodłącznym elementem naszego i w tym także mojego życia.
Zatem choć Bałuciara od urodzenia, Widzewiara – można rzec – z wyboru.


Widok na kamienicę z Parku Widzewskiego.
Kiedyś stała tu ogromna fontanna, ale od lat nie działała. Zastąpiono ją nową, mniejszą.

📍 al. Piłsudskiego


Po krótkim epizodzie w kamienicy i równie krótkim w bloku na ul. Józefa u drugich dziadków,  przestaliśmy się tułać i wprowadziliśmy się do mieszkania w starej kamienicy.


Do mieszkania wchodziło się bezpośrednio z ulicy. Nie było klatki schodowej. Parter.

W tym miejscu dorastałam – na granicy dzielnic Widzewa i Śródmieścia. To w sumie już Księży Młyn... dziś przepiękny, a wtedy ruina.
Tutaj dorastałam i stąd pamiętam wbrew pozorom bardzo wiele. Nawet piaskownicę wydłubaną na podwórku pod samym murem sąsiedniej kamienicy, tam gdzie brakowało płyt chodnikowych.
Nie pamiętam niestety czy kiedykolwiek była to piaskownica z prawdziwego zdarzenia, ogrodzona deseczkami, ale pamiętam, że zawsze tam były porozrzucane zabawki do piasku.

Sąsiednia kamienica.

Mieliśmy okna na parterze.

📍 skrzyżowanie ulic Targowej i Fabrycznej


Widok budynku Wyższej Szkoły Sztuki Projektowania towarzyszył mi od dziecka, zawsze podobał mi się z zewnątrz i zawsze chciałam wejść do środka. Czyżby pierwsze zajawki na turystkę? ;)
Marzenie się ziściło podczas wyborów prezydenckich, gdy rodzice zabrali mnie na głosowanie. Jako kilkulatek doświadczyłam rozczarowania tą salą, do której mogliśmy wtedy wejść. Ale jak wyglądała, tego już nie zapamiętałam. W pamięci kobiet zawsze pozostanie ślad emocjonalny, rzadziej konkrety, typu obrazy.
Dziś pewnie inaczej bym już patrzyła na wnętrze i interesowałby mnie każdy detal. Emocje przy tym pewnie byłyby zgoła inne.

Budynek Akademii został zbudowany w latach 1912-1913. Do I wojny pełnił rolę przedszkola, już po wojnie stworzono tu pomieszczenia biurowe dla fabryki Scheiblerów i Grohmanów.
Dziś jest to Wyższa Szkoła Sztuki Projektowania.




Pamiętam kamienicę pod którą przechodziło się setki razy, była zrujnowana, paskudna, dziś można ją fotografować i delektować się jej elewacją.
Nic nie znaczący dla mnie budynek utkwił mi w pamięci prawdopodobnie dlatego, że stoi naprzeciwko Parku Źródliska, naprzeciw przejścia dla pieszych i wejścia w przejście podziemne. Niekiedy dziwne rzeczy zapamiętuje dziecko...
Setki razy tędy się chodziło. Do parku i na drugą stronę ulicy do cioci, która mieszkała na Placu Zwycięstwa w dawnych domach robotników Scheiblera.
Dziś to miejsce jest praktycznie pustostanem, niewielu tam już mieszka, a puste segmenty zostają zamurowane. Pamiętam stalowe schody i stalowe poręcze prowadzące na wyższe piętra.

Kamienica naprzeciwko Parku Źródliska.

Pamiętam wędrówki do sklepu. Kawałek dalej za tą kamienicą zaczyna się już aleja Piłsudskiego, tam skręcało się w lewo i w równie starej kamienicy mieścił się sklep spożywczy. On długo dość istniał, nie wiem czy nie jest czynny do tej pory... nie spoglądałam w tamtą stronę, przejeżdżając...
To co z niego pamiętam, to posadzkę. Nie wiem dlaczego, jak zazwyczaj to bywa, wzrok dziecka przykuwają nieoczywiste rzeczy. Ciemnobrązowa posadzka z malutkich płytek, a na środku zaraz przy wejściu, wydeptane wgłębienie i płytki wytarte na gładko.

I sam Park Źródliska. Park, po którym rodzice pchali mnie w wózku.







Są to najstarsze parki w Łodzi, (dwa obok siebie, Park Źródliska I i II), tym bardziej warto je poznać osobiście. Drzewostan na jego terenie jest bardzo stary.

Dawniej był to jeden park nazywany Ogrodem Spacerowym lub Angielskim. Założony w 1840 roku, do 1875 był jedynym w mieście.
W parku znajdowały się tereny błotniste i źródła.

W drugiej połowie wieku, park podzielono między Karola Scheiblera, a (w późniejszych latach) prywatnego przedsiębiorcę. Ten drugi park został zaniedbany, oddano go więc w ręce "Bractwa Kurkowego". Pod tą nazwą ukrywała się ekipa strzelecka. Na terenie parku organizowali sobie zawody.
Pod koniec wieku Karol Scheibler wydzierżawił nadal zaniedbany park. Było trochę lepiej, jednak bałagan po strzelnicy pozostał.
Gdy dzierżawa się zakończyła, miasto wzięło sprawę w swoje ręce, park został ogrodzony i wysprzątany.
Na początku XX wieku park uzyskał obecny rozkład alejek (wcześniej były dwie ułożone na krzyż).

A co w pierwszym parku zrobił Karol, czyli losy Parku Źródliska II:

Na jego terenie wybudował przędzalnię, dom mieszkalny, wozownię i budynki gospodarcze, a z czasem jeszcze tkalnię i wykańczalnię.
Dom Scheiblera najpierw parterowy i skromny, po latach stał się pałacem z dołączoną palmiarnią w stylu mauretańskim. Dziś mieści się tam Muzeum Kinematografii. Wysoka fabryka z czerwonej cegły stoi w sąsiedztwie.
To już temat na osobny artykuł.

Dziś przyjeżdżam tu również na kołach.








Grota, która była chyba moim ulubionym miejscem zabaw...
Pamiętam, że bałam się na nią wchodzić. Byłam mała, a grota wydawała mi się olbrzymia.

Cisowa altanka w stylu neogotyckim w parku Źródliska II.



Podobnie z Księżym Młynem, dziś można powiedzieć, że mieszkać w pobliżu takiej jakby enklawy, to zaszczyt, dawniej jednak rzeczywistość w tym regionie miała stan bardziej opłakany.
Niedaleko naszej kamienicy stoją Beczki Grohmana. Pamiętam, że były ruiną.

Często przemierzana przez nas ul. Fabryczna.

Do zerówki poszłam już gdy przeprowadziliśmy się do bloków na Bałutach, czyli wielki powrót do mojej małej ojczyzny.
Mieszkaliśmy na 9 piętrze w szczycie wieżowca. Z okien zaraz było widać moje przedszkole, a w przyszłości szkołę podstawową nr. 22 im. Janiny Porazińskiej, która już nie istnieje. Następnie budynek przekształcono w Gimnazjum nr 12, zostałam na tej samej placówce. A potem szkołę całkowicie zlikwidowano. Do Liceum chodziłam na ul. Żabią, blisko rynku. I ta szkoła również już nie funkcjonuje.


W Parku Struga, do którego jako dzieciak byłam prowadzana do przedszkola, oraz także chodziłam  z mamą na plac zabaw w czasie wolnym, znajduje się przepiękna, choć zaniedbana willa. Wyobrażałam sobie, że kupuję ten dom, ogradzam cały park i mieszkam sobie w nim wraz z małym stadkiem koni.
Ten neorenesansowy pałac był w późniejszych latach tłem do moich zdjęć, kiedy dostałam aparat cyfrowy i z przyjaciółką często się fotografowałyśmy, to właśnie najczęściej tutaj i na sąsiednich murach, do których przejdę w następnej kolejności.

Willa stoi tu od 1900 roku i należała do Ludwika Anstadta, który szefował w pobliskim browarze. Mieszkał tu jego syn, Karol. Wcześniej istniały tu jeszcze stawy rybne, w których przechowywano lód do chłodzenia piwa. W 1937 roku stawy zasypano.
W czasie okupacji niemieckiej, prowadzono tutaj pseudomedyczne doświadczenia.
Willa jest wystawiona na sprzedaż.













Browary Anstadta na ul. Sędziowskiej
...i tutaj mamy zonka...

Z obiektu pozostały dosłownie resztki, można powiedzieć, że sytuacja jest dość niefortunna, bo w 2008 roku wyburzono wielki zabytkowy gmach pod nowoczesne osiedle... które nigdy nie powstało.
Produkowano tu łódzkie piwo do lat 70. Rozlewnia działała jeszcze do połowy lat 90.








Moja droga przez Łódź została przerwana na 5 lat, bowiem poznałam swojego przyszłego męża, postawiłam wszystko na jedną kartę i wyjechałam do niego za granicę.
Mieszkałam w Szwajcarii razem z nim, w niedługim czasie wzięliśmy ślub cywilny, a gdy wybuchła pandemia, w jego firmie posypały się zwolnienia i zostaliśmy zmuszeni do powrotu do kraju.
Ja się cieszyłam. Szwajcaria to piękny kraj dla turysty, ale nie akceptowałam jej jako domu.

Jednakże dzięki Szwajcarii było nas stać na zakup własnego mieszkania albo na wybudowanie małego domku. Przekonałam się, że życie na wsi nie jest dla mnie (mieszkaliśmy krótko u teściów w wolno stojącym domu na wsi), więc padło na miasto. Teofilów, czyli nadal Bałuty, ale "trochę dalej w las".
Zaletą Teofilowa jest park na Zdrowiu i las na Brusie.

Wiosną z naszego mieszkania rozciąga się piękny widok na kwitnące drzewa. Latem jest zielono, a jesienią i zimą widzimy jedynie drugi blok. To trochę smętny widok. Od rodziców rozciąga się odległa panorama.



Osiedle nie jest zbyt ciche, jest wiele mankamentów, dodam, że na przestrzeni dorosłego życia wynajmowałam... czy raczej próbowałam wynajmować (usamodzielnić się) mieszkania w różnych miejscach w Łodzi wszędzie po trochu i wszędzie zastawałam ciszę i spokój, a lokatorzy byli przyzwoici. (Próbowałam, bo zarabiając najniższą krajową, całe życie można spędzić na wynajmie w trybie praca-dom, summa summarum, wracałam do rodziców).
Na Teofilowie nie mogę tego wszystkiego powiedzieć, są denerwujące problemy, przede wszystkim o ciszę tutaj bardzo trudno. Mam wrażenie, że tutejsi mieszkańcy kochają remonty...

Czy moja droga przez Łódź tutaj dobiegnie końca? Tego nie wiem, na pewno nie jestem osobą, która zapuszcza korzenie, raczej zawsze byłam nastawiona na to, że zmiany są dobre.
Czy to jakaś zapowiedź? Bladego pojęcia nie mam, nie znam przyszłości.
Ale na pewno chciałabym pozostać w Łodzi. Mimo wszystko w Szwajcarii tęskniłam... i mimo wszystko cieszę się, że tu jestem. 💙

8 komentarzy:

  1. Zgrabnie wplotłaś w swoja historie opowieść o Łodzi.
    Różnie bywa z ludźmi, jedni całe życie w jednym miejscu, inni przeprowadzają się co jakiś czas, nawet w obrębie jednego miasta.
    Łódź ma tyle atrakcji, że odkrywanie i opisywanie zajmie Ci sporo życia:-)
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez całe życie się tułam i nadal nie czuję, że to jest to. Nieznane mi jest uczucie zapuszczenia korzeni.
      Tak, to prawda, o Łodzi to jest niekończąca się historia.

      Usuń
  2. jakby tak dobrze wniknąć, to jakieś związki z Bałutami mam... to było tak, że kiedyś w Budapeszcie poznałem kolesia, który pucował się jako Bałuciarz... obaj polowaliśmy na dupeczki na pewnej znanej dyskotece Ifiusagi Park... dla wyjaśnienia: nie znałem jeszcze wtedy zasady "nie szukaj (dupek), tylko znajduj"...
    ale wracając do sytuacji...
    już nie pamiętam, o co wtedy chodziło, ale wyszło jakieś mordobicie o jakieś coś tam, nawet nie pamiętam z kim, i o co... ale ten koleś był w porzo, bo stał po mojej stronie... potem pogadaliśmy i walnęliśmy indiańską braterkę krwi... i nigdy się już potem nie spotkaliśmy...
    p.jzns...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli ani z Bałutami, ani nawet z Polską ta historia nie ma nic wspólnego. ;) Tyle, że kogoś poznałeś.

      Usuń
  3. Przeczytałam, zobaczyłam, ale przerosło mnie komentowanie. Dużo tego, bardzo dużo i w rozmaitych klimatach. Łódź wydaje mi się coraz piękniejsza. Niektórych kamienic żal, niektórych willi jeszcze bardziej żal. Może jednak ktoś je odnowi. A ty pokazujesz miasto w taki sposób, że widać, iż jesteś w nim zakochana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest otwarta historia. W jednym momencie się rodzisz, potem tworzy się wydeptany szlak życia, a końca jeszcze nie widać. Do tej opowieści, przypuszczam – dojdą jeszcze jakieś lokacje, ale czy jedna czy więcej... nie wiem i niczego się nie spodziewam.

      Usuń
  4. Dosyć to wszystko obskurne, ale za to park cudny - i zimą, i latem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest nad czym pracować w kwestii rewitalizacji. Jak zwykle brakuje ochotnika z pieniędzmi.

      Usuń