niedziela, 13 października 2024

Co robić jesienią w mieście?

Wieczorem można pójść do kina. Nocą do snu można słuchać szumu deszczu spadającego na miasto. A w kawiarni, przy stoliku, kiedy już podadzą tą najwyśmienitszą kawę, za witryną niech się dzieje co chcę. Naprawdę! Może wyć rzewnie jak dziewica z ruin zamku. A niech wyje! Niech napieprza żabami jak w Egipcie za czasów Mojżesza. Niech nawet krwawy śnieg spadnie – mnie nic nie przeszkodzi.
Mam facjatę – "dobrze-mi-w-zachwyceniu".

"Na tym płaczu i łez padole
wybieram radość.
No bo ją wolę."

– Jan Sztaudynger

Rodzinna Caffe Bistro

Rodzinna Caffe Bistro znajduje się przy ul. Ignacego Paderewskiego 6, segment G.

Byłam tam pierwszy raz i wrażenie zrobiło na mnie to, jaką obsługa wprowadza atmosferę. Spostrzegawcze zainteresowanie klientem, wrażenie jakbyśmy znali się kupę lat, jakbym była tu stałym gościem.
Szczerze polecam kawiarenkę, ciasto i kawa były przepyszne.

Dla głodnych ciekawostka: znajdziemy tu danie z żulikiem, czyli łódzka fantazja w menu.


Kropla prywaty.

Przy okazji szwendania się w tej części Łodzi, odwiedziłam ulicę, na której mieszkałam i to wcale nie było tak dawno temu, bo ok. lata dwa. Mieszkałam tu sama, mieszkanie nie było duże, ale powiem Wam szczerze, że to pierwszy raz od bardzo dawna, jak wracałam do domu z radością. Naprawdę lubiłam to miejsce i nazywałam je swoim małym Domem.
Blok blokiem, ale kompletna cisza jaka panowała w tym domu, spokojni sąsiedzi, etc., to wszystko epatowało taką sielanką, że troszkę żal było oddawać klucze.
Odpoczęłam tam po naprawdę trudnych latach i można powiedzieć, że to osiedle już zawsze będzie przywoływać dobre skojarzenia z azylem.



Cały wodospad adrenaliny.

Dostałam na urodziny voucher prezentowy na spacer po wieżowcu. Ludzie w pracy dobrze poznali jakie ze mnie ziółko i że szaleństwo mam we krwi i ogień w oczach 🤣 wręczyli mi taką przygodę.

Nie miałam kiedy zrealizować, wakacje minęły pod znakiem "więcej roboty i jeszcze więcej roboty", dlatego zostawiłam sobie to na wrzesień. Ale że we wrześniu jedyny termin organizator przewidywał na czas mojego urlopu, pozostał tylko październik – potem sezon chodzenia po budynkach został zamknięty.

I zrobiłam to. Poszłam pierwsza. Nie było wcale tak łatwo zacząć ten spacer. Twarzą w dół opuszczają cię niczym most zwodzony i to jest moment przełamania. Wtedy odpalają się wszystkie procesy ratujące życie.
Przełamałam się w końcu i zeszłam, dalej szło już jak z płatka.

Jedyne czego żałowałam w tamtej chwili, to że nie mogłam mieć ze sobą telefonu. Wszystko należało zostawić na dole. A z dachu rozciągał się fenomenalny widok, chciałabym porobić zdjęcia, cała Łódź była jak na dłoni.







Powyższy certyfikat jest jedynym dowodem na to, że to zrobiłam, ponieważ poszłam realizować voucher sama i nie miał mi kto robić zdjęć na pamiątkę.
Samodzielni redaktorzy mają trochę gorzej. ;)


Struga przyjemności.

Zdecydowanie jedną z najprzyjemniejszych możliwości dla mieszkańca dużego miasta jest spacer. Wtedy co kto lubi, czy dystyngowane parkowe aleje, czy coś bardziej na dziko?
Ja wolę na dziko, więc poszukałam pierwszych ostrzejszych kolorów jesieni, nad rzeczką Bałutką.

Jest to jedno z tych miejsc, które napawa mnie ciszą, spokojem, równowagą, korelacją z naturą, zdrową emocjonalnością, niezaburzoną percepcją codzienności, nutą swawoli, ekstra dawką zdrowej samotności i co najważniejsze – takiej wewnętrznej miłości.

Odnalazłam więcej takich dzikich miejsc na terenie Łodzi, cieszą mnie jak mało co.





Poszwendać się można samemu.

Karmienie duszy miastem, może wydawać się niektórym nieco dziwne, zważywszy że większa część zabudowy jest zaniedbana, a wiele z nich to nawet pustostany.
Nie od dziś mnie znacie, lubię ten klimat i lubię zaglądać w najrozmaitsze zaułki, lubię też urbex.

Ciekawi mnie też historia. Patrząc na taką ruinę, widzę wiekowy budynek, którego dzieje pamiętają jeszcze młodość moich dziadków.

Szwendam się, fotografuję, zaglądam w bramy, odwiedzam klatki schodowe, dziś pokażę Wam tylko część tych spacerów, bo chciałabym zrobić osobne artykuły:


📍 Nawrot 25

📍 Nawrot 29

Dom Roberta Harmanna

W latach 70-80, w podwórku był łódzki oddział PPGO "Progal".

📍 Nawrot 30

Poszwendać się można z przewodnikiem.

Uważam to za fantastyczną alternatywę spędzania wolnego czasu, jeśli interesujemy się historią i ciekawostkami miejskimi.

Zaczęły się pytania odnośnie mojej osoby. W Internecie sprawiam wrażenie osoby przebojowej i zwracającej na siebie całą uwagę. Co się dzieje, że na spacerach z przewodnikami, jestem tą cichą, milczącą i spokojną kobietą?

Właśnie przypomniał mi się ten mem... 😂😂😂😂



Otóż na spacerze z przewodnikiem nie zwracam na siebie uwagi, bo całą uwaga ma być zwrócona na przewodnika. Potrafię się zamknąć i słuchać. Tak – prawdopodobnie jestem z tych rzadkich kobiet, które potrafią słuchać w milczeniu.
Posiadam także kulturę.

W deszczową niedzielę odbył się spacer organizowany przez "Zieloną Łódź", a prowadził przewodnik z "Łódź HiStory".



Dawna gazownia

miejsce, które szeroko wiąże się z atypowym osiedlem Montwiłła-Mireckiego. ⏩ zachęcam zerknąć, tam osiedle pokazuję z lotu ptaka, a i do gazowni weszłam.


Anegdotka o osiedlu

Taksówkarze nienawidzili kursów w tę stronę... Dlaczego? Te bloki posiadają dwa wejścia na klatkę schodową. Klient mówił do taksówkarza:
    – nie wziąłem portfela, pójdę do domu i przyniosę panu pieniądze.

Wchodził taki do nieswojego bloku, a wychodził z drugiej strony niezauważony i szedł do swojego...

👀 Podobno zrobiono tu brukowane ulice, ponieważ łatwiej było je utrzymać w czystości niż asfalt.







Żebym ja pamiętała co to za budynek... jakiś jedyny pozostały po... no? Na pewno wybieram się do środka.



Ten kościół nie ma nawet stu lat

Ale jego historia ściśle wiąże się z wydawnictwem gazety "Pochodnia", której to Niemcy, nie potrafili rozpracować, podejrzewając o prowadzenie redakcji przez ogromną grupę. Tymczasem okazało się, że gazeta wydawana jest w domu gosposi proboszcza.



Pan Suwalski

Tu mieszkał Franciszek Suwalski, pierwszy mieszkaniec dzisiejszego Nowego Złotna.

Początkowo mieszkali w okolicy Legionów, Włókniarzy, Ogrodowej i Cmentarnej.
W pobliżu działały fabryki Poznańskiego.

Jak więc Suwalski tu trafił?

Produkcja Poznańskiego zaczęła wymagać nowej inwestycji, pomyślano o usprawnieniu przewozu wyrobów fabrycznych.
Mogła to ułatwić bocznica kolejowa (z linii wzdłuż Włókniarzy [dawniej ul. Towarowa]).

Ale... tam była posiadłość Suwalskich. Dlatego Poznański chciał kupić jego ziemię, ale Franciszek nie chciał się zgodzić.

Poznańscy napierali... aż Suwalski się zgodził. Sprzedali więc ziemię, a Poznański na znak wdzięczności, na każde święta Bożego Narodzenia, przysyłał Suwalskim ekskluzywną drogą pościel.

Suwalski wraz z rodziną, zamieszkali w dużym, wielopokoleniowym domu ze zdjęcia.
Miał dużo ziemi, więc jął sprzedawać działki pod zabudowę robotnikom pracującym w łódzkich fabrykach.
I tak powstała nowa dzielnica. 


Piękny jest ten dom...

Tu mieszkała nauczycielka niemieckiego.




Historie się splatają

Co więcej, te opowieści mocno wiązały się z tym, co usłyszałam tydzień temu, spacerując po Nowym Rokiciu z innym przewodnikiem, Piotrem Gałką. M.in. wtedy patrzyłam na osiedle cygańskie, podczas gdy dziś widziałam miejsce, w którym stacjonowały (właśnie na Złotnie), tabory – zobaczyliśmy gdzie dokładnie.

Osiedle Montwiłła-Mireckiego było droższym czynszowo (dla bogatszych mieszkańców i artystów), podobnie jak miało być na osiedlu Nowego Rokicia, które oglądałam w zeszłym tygodniu, ale ten plan (wyższego czynszu) nie przeszedł.

Pięknie się splotły meandry opowieści przewodników.


Inne historie

Robotnicy ze Złotna szli do fabryk Poznańskiego na pieszo... Mniej więcej 5-6 km w jedną stronę. Na drodze mieli przejazd kolejowy z wodą dla parowozów, więc ile czekali, by móc przejść na drugą stronę torów? To nie tak, że pociąg przejechał i już. Każdy tam się tankował. Musieli czekać... bardzo długo...

Był dalej tramwaj, ale i tak...

Potem powstała pętla tramwajowa, by mieli bliżej, ale kurs w jedną stronę kosztował 50 gr – tyle co duży bochen chleba dla całej rodziny. Haniebna wypłata nie pozwalała na to... za często...
Dopiero za czasów okupacji niemieckiej, wprowadzono przystępne ceny.


Oto dlaczego warto spacerować z przewodnikami. 😏

7 komentarzy:

  1. Witaj jesienną niedzielą
    Z przyjemnością wędrowałam dzisiaj z Tobą. I ja chętnie zaglądam w bramy, na klatki schodowe....
    Bądź radosna !
    Dobrego tygodnia życzę

    OdpowiedzUsuń
  2. żulika pamiętam jako dzieciak, to była taka bulka, a raczej mały chlebek, jego ciekawostka polegała na tym, że mimo obecności rodzynek on wcale nie był słodki, tylko taki neutralno wytrawny... ponoć produkt regionalny łódzki, ale myśmy mieszkali wtedy w Milanówku i ojciec go przywoził z Warszawy, miał jakąś taką swoją upatrzoną piekarnio - cukiernię, tam kupował... nie byłem jakiś jego wielkim entuzjastą, taka zapchajgęba to była raczej, ale z drugiej strony zjeść się dawało, byle szybko, byle nie zleżały...
    czerwony bruk, inaczej "kocie łby"... obecnie tak się mawia na wiele rodzajów nawierzchni, ale te prawdziwe to są właśnie te, o których wspomniałem... ostatni taki kawałek ulicy widziałem w Warszawie na Służewcu ileś tam lat temu, niewykluczone, że się uchował do tej pory... nie budził mojej sympatii, bo dla roweru nie był zbyt przyjazny, zaś chodnik obok też jakiś taki koślawy, połamany był...
    łóżko poszło w strzępy w jednym z moich opowiadań, jako że pani, choć niezbyt wielka rozmiarami, to bardzo namiętna i temperamentna, zaś pan rozmiarów nader monstrualnych, więc ich pierwsza randka raczej tak się musiała skończyć...
    natomiast jak najbardziej popieram strategię wycieczek "jedna/en gada, reszta ma być cicho", żeby to miało jakiś przód i tył, pomijając jakąś tam rundkę pytań na samym końcu...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To całkiem możliwe, że żulika nadal znajdziesz w Warszawie, raz że pieczywo zdobyło swoją popularność, dwa że często Łodzianie otwierają piekarnie w innych miastach. Z takich łódzkich pieczyw jest jeszcze angielka, białe, wygląda jak chleb, jest jednak delikatniejsza i lżejsza.
      Nie lubię jeździć rowerem po kocich łbach, omijam te ulice. Samochodem też nie za wygodnie, bo mam niskie zawieszenie, a te drogi są wyoblone na środku.
      Dużo jeszcze takich ulic znajdzie się w Łodzi. Ładnie wyglądają, wieją historią, ale w praktyce...

      Zazwyczaj rundka pytań zachodzi przed i po wycieczce, z niektórymi przewodnikami bardzo dobrze mi się gada w drodze pomiędzy kolejnymi przystankami. Np. kiedyś spacerowałam z takim przewodnikiem, za którym zawsze szedł batalion po 100 i więcej osób (limit założył do 120), popularny typ, influencer, ludzie go lubili. I wyobraź sobie, poznał mnie, że prowadzę "Łódź - tutaj żyję" i między przystankami tyle pytań mi zadawał, że praktycznie cały czas z przodu obok szłam, maglowana jego ciekawością. 😆

      Usuń
    2. czyli on, przewodnik, uczył się od Ciebie, można Ci śmiało pogratulować wiedzy, zaangażowania w temat i chwały :)

      Usuń
  3. Gratulacje za wyczyn !
    Takie tematyczne spacery u nas tez są organizowane, może kiedyś skorzystam:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio korzystam dużo i namiętnie. Ale postawiłam sobie mały warunek, nie chodzę na wszystkie spacery, lecz tylko na te mniej tuzinkowe. Nie łapię się za byle temat, co stanowi dla mnie osobiście te wycieczki milion razy ciekawszymi. Co uważam za nie-standard? W kwestii historycznej, interesują mnie miejsca mniej oczywiste, gdzie historii trzeba poszukać, gdzie opowieści dotyczą codziennego życia. Interesują mnie też miejsca, które lubię, w których jakkolwiek spędzam czas, przy których mieszkam. Interesują mnie osiedla, po których teoretycznie niewiele można się spodziewać, ale nagle idąc z przewodnikiem, czujesz się jakbyś odkrywała nowy świat. Interesują mnie niestandardowe tematy i niestandardowe wejścia w miejsca, w które sama nie mogę wejść.

      Usuń