Dziś zabieram Was do wyjątkowego miejsca, jakim jest hipodrom. To właśnie tutaj spotykała się śmietanka XX wieku. Zamożni fabrykanci, baronowie, hrabiowie, mieli tu swoją kolebkę sportu w drogiej dość dziedzinie, jaką jest jeździectwo.
Sport jeździecki w Łodzi miał swoje początki w XX wieku. W 1902 roku, kilku bogatych właścicieli koni, skrzyknęło się celem zorganizowania wyścigów na terenach Rudy Pabianickiej, wtedy to jeszcze nie była Łódź.
Istniało już wtedy Towarzystwo Zachęty Wyścigów Konnych.
Głównym inicjatorem budowy toru konnego był Teodor Heinzl, syn łódzkiego fabrykanta Juliusza Heinzla.
Oczywiście wiadomo, że sport ten był tylko dla zamożnych. Śmietanka Łodzi jak Poznański czy Geyer, oraz polscy hrabiowie: Potocki, Zamoyski, należeli do tej elity.
Hipodrom ściągał tłumy z miasta, spoza miasta, a nawet ze stolicy. W latach 1910-1914 nastąpił rozkwit tego sportu. Pomysłów na dalszy rozwój było wiele.
Towarzystwo Wyścigów Konnych w Łodzi miało na celu posiadanie własnego, wyhodowanego stada koni czystej krwi angielskiej.
Niestety wybuch I woj. światowej, zniweczył wszystkie plany.
Po wojnie w roku 1923 wznowiono ów sport. Zabrał się za to Adam Nieniewski i dzięki jego staraniom odbył się zjazd sportsmenów i hodowców i w ten oto sposób powstał Komitet Łódzkiego Towarzystwa Zawodów Konnych pod przewodnictwem Nieniewskiego.
Nieniewski był pułkownikiem Sztabu Generalnego kawalerii Wojska Polskiego, oraz uczestnikiem walk o niepodległość Polski w I wojnie światowej z bolszewikami.
Wtedy też zorganizowano pierwsze zawody konne po wojnie.
Ale dopiero 3 lata później w pełni odbudowano zniszczony podczas wojny tor i zainaugurowano uroczystość otwarcia sezonu hippicznego i wyścigowego. Startowały konie ze stajni barona Kronenberga, hrabiego Morsztyna, płk. Ślizowskiego, mjr. Rommla i Michała Rózgi.
Puszczono wtedy linię tramwaju podmiejskiego, aby każdy widz mógł dotrzeć na zawody.
Niestety w roku 1939, wybuchła II woj. światowa i porzucono wszelkie marzenia o życiu kulturowym wokół jeździectwa.
Po wojnie już nie wzbudzono na powrót działalności, a budynki stajenne zamieniono na mieszkania. Wokół zaś, powstała szkółka leśna.
Obecnie po torze śladu już nie ma, a cały ten 40-hektarowy teren nazwano Parkiem przy ulicy Konnej, lecz nie istnieje tutaj żadna infrastruktura parkowa. Teren jest kompletnie zarośnięty.
Część tutejszej ziemi jest podmokła, więc trzeba uważać. Budynki zarządu są w całkowitej ruinie.
Te rude liście na tle błękitu mnie zachwyciły!
OdpowiedzUsuńSmutny los spotkał ten obiekt, a szkoda!
Nie zanosi się na jakieś ruchy deweloperów, oni tylko czekają na okazję?
To najlepszy moment na fotografowanie smutnych miejsc, bo jednak rozświetla je paleta kolorów.
UsuńTen budynek wytrzymał dwie wojny. Nie wiem ile by trzeba włożyć pieniędzy, by móc coś w nim zorganizować, np. restaurację, kawiarnię, obojętne, ale byłoby to bardzo fajne rozwiązanie. Miejsce szumnie nazywane parkiem, można by naprawdę ciekawie zagospodarować, a w okolicy nie ma kawiarenek. Jest jedna restauracja w okolicy i to wszystko.
Witaj jesienną szarugą Aniu
OdpowiedzUsuńTak, takie miejsca zawsze wyglądają smutno. Szkoda, że tak wiele jest opuszczonych, zniszczonych u nas budynków... Do tego z drugiej strony powstaje tyle nowych.
To prawda, jesień ociepliła te zdjęcia
Pozdrawiam szumem deszczu
Odkrywanie takich miejsc i odrywanie ich historii, jest ciekawym zajęciem. Szkoda ich, bo mimo wszystko są częścią czegoś co kiedyś tętniło życiem. Częścią miasta, które prze naprzód, a takie miejsca stają się zapomniane.
Usuńpojęcia nie miałem, że w Łodzi istniał kiedyś tor wyścigów konnych, nawet wtedy, gdy akceptowałem tą formę zabawy z udziałem koni... teraz bym to nazwał zabawą końmi... bo jest pewna subtelna różnica, czy ja się bawię ze zwierzakiem, czy używam go jako zabawki, a on ma guzik do gadania... znam tylko tory w Warszawie, w Sopocie /jako grający, ale nie nałogowo/, we Wrocławiu /nie byłem, wiem, że jest/, w Paryżu /jako oglądający z zewnątrz, bo to niedaleko campingu było/ oraz w Budapeszcie /też jako zwiedzający raczej/... tor budapesztański ma zresztą dość ciekawą, nietypową geometrię... w Budapeszcie jest też tor do wyścigów kłusaków /to jest inna forma katowania koni (tak to teraz widzę i nazywam)/ i co ciekawe, zupełnie przypadkiem, nieświadomie wleźliśmy tam na jakieś mistrzostwa świata w pięcioboju nowoczesnym...
OdpowiedzUsuńale mniejsza z tym... fajnie, że wydłubałaś ten dawny łódzki tor, natomiast pojęcia nie mam, co można by dalej robić z tym wszystkim... tu już wchodzimy w kwestię filozoficzną, czy coś robić z miejscami, gdzie kiedyś z miejscami, gdzie kiedyś coś się działo i czy w ogóle coś nimi robić?...
ups...
Usuńp.jzns :)
Obecnie jest to ciche miejsce pośrodku rzekomego parku. Dość spory teren, kompletnie niezagospodarowany, dziki. Budynek przetrwał 2 wojny, wiekowy acz dość dobry stan wskazuje, że jeszcze sporo lat będzie stał, ale kusi, by parkowi nadać wygląd parku, a budynek zamienić w coś atrakcyjnego i dalej dostępnego. To tylko pobudza wyobraźnię.
Usuńoptymistycznie zaryzykuję tezę, że ludzi z wyobraźnią nie brakuje, tylko dutków brakuje, aby coś zrealizować :)
UsuńNie wiem jak ta sprawa wygląda od strony urzędowej, czy budynek do kogoś miał należeć, czy w ogóle jest wystawiony na sprzedaż, czy po prostu miasto go ma i na tym koniec. Jest masa obiektów w dużo lepszym stanie (zamkniętym) i nie wiadomo co z nimi dalej. Dziś byłam w świeżo opuszczonym domu, też pewnie czas go pożre, czy raczej wandale.
Usuń