Na tym blogu pokazuję nie tylko Łódź i nie tylko województwo łódzkie. Coraz częściej przenoszę Was w różne rejony Polski, a w planach jest również zagranica.
Moje serce rozciąga się, a pasja fotografii i podróży, obejmuje czule znacznie więcej obszarów.
Wschody słońca uważam za najładniejsze momenty całej doby. Kiedyś nawet zbierałam zdjęcia świtów i przez miesiące codziennego wychodzenia rano po kadr, ani razu nie trafiły mi się dwa choćby podobne.
Taki ze mnie skowronek.
Za dnia towarzyszy nam wiele spraw. O świcie niczego nie musimy. O świcie jesteśmy wolni. Myśli mamy jeszcze nie spaprane nowymi problemami. Wolnemu umysłowi, łatwiej się czymś zachwycić.
Podróż jest drogą do celu. Drogą, na którą wkraczasz samotnie lub nie. Jeśli samotnie, poznajesz swoje granice. Jeśli nie, poznajecie swoje granice nawzajem i naruszacie je.
Podróż otwiera i wyciąga na zewnątrz wszystko... podróż rozrywa i wywleka.
Zawsze powtarzałam, że najlepiej poznasz człowieka w podróży. Nie schludną osobę na ulicy, określoną przez jakiś styl, wyważoną i pod kontrolą; ale właśnie człowieka gotowego na wszystko w dresie i dyskomforcie. Właśnie wtedy.
W podróży umysł jest otwarty w trybie oczekiwania. Odkrywamy różnorodność charakterów.
Nie na darmo się mówi, że podróżowanie z kimś to jeden z najskuteczniejszych sposobów na poznanie tej osoby. Charakteru, zdolności, sposobów komunikacji i wiele innych. Myśli przede wszystkim.
Nie na darmo mówi się też, że po jednej podróży już wiemy, czy będzie następna z tą osobą.
Taka jest prawda o naturze człowieka i jego relacjach. To prawdziwy test charakterów.
A jeśli podróżników łączy ta sama pasja, to nie jest na przykład przeszkodzą, by co kwadrans się zatrzymywać, bo trzeba zrobić zdjęcie – inaczej – bo jest tak zajebiście, że nie da się przejechać obok tego obojętnie.
Podobna wrażliwość to świetna baza do stworzenia wspólnego dnia.
Dla kontrastu, jeden wieczór:
O tak, dzieje się magia! Mój faworyt to zdjęcie nr 5 :-)
OdpowiedzUsuńPiąte nie licząc czołówkowego?
UsuńTak, to mgliste...
Usuńoczywiście nie mówimy o przypadkowym współpasażerze w pociągu, tylko o podróży razem, i tu mi się przypomina, jak z pewną swą byłą zrobiliśmy pół Europy stopem i pociągiem na gapę, co potem skomentował mój ojciec, harcerz starej daty, teraz by się powiedziało survivalowiec: "toś ją chłopie nieźle przeczołgał"...
OdpowiedzUsuńp.jzns :)
Ale podobało jej się? :D
Usuńno pewnie, miała zresztą przećwiczone wcześniej różne takie giganciarskie jazdy, czasem mnie nawet przebijała w różnych akcjach... nie jesteśmy już razem, bo... bo... bo coś tam... ale dalej się jakoś tam kumplujemy...
UsuńCzasami lepiej mieć kumpla nie do zdarcia, z którym można beczkę soli zjeść, niż dziewczynę, z którą może coś nie pójść i potem znika nam z życia wartościowa osoba. Zaczynam powoli przedkładać kumplostwo w tym stylu ponad związki.
Usuńw sprawach bazowych taka only kumpelka jest do niczego, ale w temacie związków, takich klasycznych, mieszkających razem, to ja również niechętnie, mimo, że tamten związek uważam za udany... ale tu nie ma żadnego konfliktu: można być w relacji fuckin' friends z jedną /więcej jest raczej kłopotliwe/ i only kumplować się z innymi...
UsuńByć razem ale nie być razem? Prosta droga do załamania.
Usuńżeby się nie załamać ewentualną komplikacją tematu może uprośćmy go do pytania: czy bycie ze sobą razem oznacza konieczność stałego mieszkania razem?... według mnie jednoznacznej odpowiedzi nie ma, wiele związków na odległość świetnie sobie radzi, fajnie funkcjonuje, ale z drugiej strony wiele rozwala się na pierwszej z brzegu lajtowej rafie...
UsuńNie znacie się wtedy. Doświadczyłam wielu pozornie fajnych związków, a dopiero jak zamieszkiwaliśmy razem, okazywało się jak wiele trupów z szafy wypada i to takich nieakceptowalnych.
UsuńSpotykając się tylko, można grać do śmierci kogoś, kim się nie jest. A dla mnie personalnie związek to jest dwoje ludzi, którzy się znają.
jak by się tak rozkręcić dyskusyjnie /czego akurat nie chcę za bardzo, tylko się droczę :) /, to trzeba by na wstępie ustalić, jaki jest nasz zespół oczekiwań, który mamy od związku i co w związku z tym nazywamy związkiem /ale gra słów, brawo Ja!, LOL/... pytanie boczne jest takie, ile ja /takie "ja" retoryczne/ wytrzymam bez spraw bazowych, po jakim czasie zacznie mi odbijać?... zakładam rzecz jasna, że mówimy o związku z paktem na wyłączność cielesną, bo takich jest ca 90 procent... aha, i jaka jest odległość, czy to kwestia różnicy kontynentów, województw, czy dwóch klatek schodowych w tym samym bloku?... to jest bardzo kluczowa sprawa...
Usuńtak naprawdę, to stopień komplikacji tematu jest gruby i stwierdzenie "chodzi o to, żeby się znać" nic nie znaczy...
Jeżeli zaś mówimy o luźnej relacji, to nie ma potrzeby rozmyślać o mieszkaniu ze sobą itp. itd. Pytanie: czy człowiek zawsze jest w stanie brać takie relacje na chłodno? Czy nie ma szans, aby jedna ze stron zaczęła żywić uczucie? Czy nie stanie się w końcu tak, że jedna ze stron po prostu oszaleje, bo zakocha się w kochanku, a wie doskonale, że więcej nic nie będzie?
UsuńNie, "znać się" to jest cel.
to ja tu z kolei nie łapię, skąd pomysł, aby wykluczać jakieś głębsze uczucia w relacji "na odległość"?... za to kwestia, że jednej ze stron jakiejś formy kontaktu /przeważnie chodzi o seks/ może brakować, być za mało, może zaistnieć także w związku mieszkającym razem...
Usuńa to, że taka para nie mieszka ze sobą może wynikać z różnych powodów... znałem na przykład taką sytuację: on mieszkał i pracował w Warszawie, ona pod Warszawą /ca godzina jazdy/... on głównie jeździł do niej na weekendy, ale czasem też ona w ciągu tygodnia przyjeżdżała do niego... aha, dodatkowa okoliczność: ona mieszkała z matką wymagającą pewnej opieki... do głowy by mi nie przyszło, żeby uważać, że nie ma między nimi właśnie uczuć...
ta historia miała jeszcze ciąg dalszy, bo ona nagle zaszła w ciążę i nie zdążyli się pozbyć kłopotu... wtedy on sprowadził się do niej, potem nagle ona zginęła tragicznie w wypadku i zrobiła się całkiem nowa sytuacja... ale to już do tematu nie należy...
...
proponuję kompromis /a może consesus?/: "(dobrze) znać się" jak środek do jakiegoś celu, albo jako pewien skutek...
Moje zastanowienie wyniknęło z myśli o jednym stałym kochanku, z którym niby się jest, ale osobno i oboje nie nazywają tego związkiem.
UsuńMożna też być w związku i wiecznie ze sobą "chodzić" ale tak jak wcześniej napisałam, można nigdy nie wiedzieć z kim się ma do czynienia.
Bazuję w tej myśli na własnych doświadczeniach, kiedy okazywało się, że trafiłam na bardzo złego człowieka i zwyczajnie mówiąc - traciłam na niego czas (i psychę niestety też marnowałam sobie).
Pogubiłam się... to jednak mówimy o parach, które po prostu mieszkają z dala od siebie i widują się raz na jakiś czas i nazywają rzecz związkiem?
No tak, to z grubsza zmienia obszar rozmyślań, bo w pewnej chwili zrozumiałam, że Tobie chodzi po prostu o relację przyjaźń-sex-nic więcej.
bo można się pogubić terminologicznie, całkowicie się z Tobą zgadzam i osobiście to nie mam zdrowia do tworzenia dokładnych klasyfikacji... tylko wspomnę może tym, że FF (fuckin' friends) pure jest fikcją, nie istnieje nic takiego... nawet jak skonstruujemy teoretycznie w ramach eksperymentu myślowego parę, która spotyka się TYLKO i WYŁĄCZNIE na pukanie, to po kilku razach jakieś więzy... więzi?... się między nimi tworzą, to się dzieje po prostu samo, podświadomie... a od którego momentu my to nazwiemy "miłością" to jest sprawa umowna...
UsuńAbsolutnie się z Tobą zgadzam. 🙂
UsuńJakże...
Usuńnie, czwarty raz to już chyba za dużo...
ale fajnie brzmi, to mi się przykleiło :)