środa, 30 kwietnia 2025

Podróż inspirująca | ściąga wszystkie maski...

Na tym blogu pokazuję nie tylko Łódź i nie tylko województwo łódzkie. Coraz częściej przenoszę Was w różne rejony Polski, a w planach jest również zagranica.
Moje serce rozciąga się, a pasja fotografii i podróży, obejmuje czule znacznie więcej obszarów.

Wschody słońca uważam za najładniejsze momenty całej doby. Kiedyś nawet zbierałam zdjęcia świtów i przez miesiące codziennego wychodzenia rano po kadr, ani razu nie trafiły mi się dwa choćby podobne.

Taki ze mnie skowronek.

Za dnia towarzyszy nam wiele spraw. O świcie niczego nie musimy. O świcie jesteśmy wolni. Myśli mamy jeszcze nie spaprane nowymi problemami. Wolnemu umysłowi, łatwiej się czymś zachwycić.


Poniższe zdjęcia pochodzą z przeróżnych miejsc na świecie, z przeróżnych sytuacji i powstały w przeróżnym towarzystwie.

Podróż jest drogą do celu. Drogą, na którą wkraczasz samotnie lub nie. Jeśli samotnie, poznajesz swoje granice. Jeśli nie, poznajecie swoje granice nawzajem i naruszacie je.

Podróż otwiera i wyciąga na zewnątrz wszystko... podróż rozrywa i wywleka.
Zawsze powtarzałam, że najlepiej poznasz człowieka w podróży. Nie schludną osobę na ulicy, określoną przez jakiś styl, wyważoną i pod kontrolą; ale właśnie człowieka gotowego na wszystko w dresie i dyskomforcie. Właśnie wtedy.

W podróży umysł jest otwarty w trybie oczekiwania. Odkrywamy różnorodność charakterów.
Nie na darmo się mówi, że podróżowanie z kimś to jeden z najskuteczniejszych sposobów na poznanie tej osoby. Charakteru, zdolności, sposobów komunikacji i wiele innych. Myśli przede wszystkim.
Nie na darmo mówi się też, że po jednej podróży już wiemy, czy będzie następna z tą osobą.
Taka jest prawda o naturze człowieka i jego relacjach. To prawdziwy test charakterów.

A jeśli podróżników łączy ta sama pasja, to nie jest na przykład przeszkodzą, by co kwadrans się zatrzymywać, bo trzeba zrobić zdjęcie – inaczej – bo jest tak zajebiście, że nie da się przejechać obok tego obojętnie.
Podobna wrażliwość to świetna baza do stworzenia wspólnego dnia.















Dla kontrastu, jeden wieczór:


18 komentarzy:

  1. O tak, dzieje się magia! Mój faworyt to zdjęcie nr 5 :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. oczywiście nie mówimy o przypadkowym współpasażerze w pociągu, tylko o podróży razem, i tu mi się przypomina, jak z pewną swą byłą zrobiliśmy pół Europy stopem i pociągiem na gapę, co potem skomentował mój ojciec, harcerz starej daty, teraz by się powiedziało survivalowiec: "toś ją chłopie nieźle przeczołgał"...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no pewnie, miała zresztą przećwiczone wcześniej różne takie giganciarskie jazdy, czasem mnie nawet przebijała w różnych akcjach... nie jesteśmy już razem, bo... bo... bo coś tam... ale dalej się jakoś tam kumplujemy...

      Usuń
    2. Czasami lepiej mieć kumpla nie do zdarcia, z którym można beczkę soli zjeść, niż dziewczynę, z którą może coś nie pójść i potem znika nam z życia wartościowa osoba. Zaczynam powoli przedkładać kumplostwo w tym stylu ponad związki.

      Usuń
    3. w sprawach bazowych taka only kumpelka jest do niczego, ale w temacie związków, takich klasycznych, mieszkających razem, to ja również niechętnie, mimo, że tamten związek uważam za udany... ale tu nie ma żadnego konfliktu: można być w relacji fuckin' friends z jedną /więcej jest raczej kłopotliwe/ i only kumplować się z innymi...

      Usuń
    4. Być razem ale nie być razem? Prosta droga do załamania.

      Usuń
    5. żeby się nie załamać ewentualną komplikacją tematu może uprośćmy go do pytania: czy bycie ze sobą razem oznacza konieczność stałego mieszkania razem?... według mnie jednoznacznej odpowiedzi nie ma, wiele związków na odległość świetnie sobie radzi, fajnie funkcjonuje, ale z drugiej strony wiele rozwala się na pierwszej z brzegu lajtowej rafie...

      Usuń
    6. Nie znacie się wtedy. Doświadczyłam wielu pozornie fajnych związków, a dopiero jak zamieszkiwaliśmy razem, okazywało się jak wiele trupów z szafy wypada i to takich nieakceptowalnych.
      Spotykając się tylko, można grać do śmierci kogoś, kim się nie jest. A dla mnie personalnie związek to jest dwoje ludzi, którzy się znają.

      Usuń
    7. jak by się tak rozkręcić dyskusyjnie /czego akurat nie chcę za bardzo, tylko się droczę :) /, to trzeba by na wstępie ustalić, jaki jest nasz zespół oczekiwań, który mamy od związku i co w związku z tym nazywamy związkiem /ale gra słów, brawo Ja!, LOL/... pytanie boczne jest takie, ile ja /takie "ja" retoryczne/ wytrzymam bez spraw bazowych, po jakim czasie zacznie mi odbijać?... zakładam rzecz jasna, że mówimy o związku z paktem na wyłączność cielesną, bo takich jest ca 90 procent... aha, i jaka jest odległość, czy to kwestia różnicy kontynentów, województw, czy dwóch klatek schodowych w tym samym bloku?... to jest bardzo kluczowa sprawa...
      tak naprawdę, to stopień komplikacji tematu jest gruby i stwierdzenie "chodzi o to, żeby się znać" nic nie znaczy...

      Usuń
    8. Jeżeli zaś mówimy o luźnej relacji, to nie ma potrzeby rozmyślać o mieszkaniu ze sobą itp. itd. Pytanie: czy człowiek zawsze jest w stanie brać takie relacje na chłodno? Czy nie ma szans, aby jedna ze stron zaczęła żywić uczucie? Czy nie stanie się w końcu tak, że jedna ze stron po prostu oszaleje, bo zakocha się w kochanku, a wie doskonale, że więcej nic nie będzie?

      Nie, "znać się" to jest cel.

      Usuń
    9. to ja tu z kolei nie łapię, skąd pomysł, aby wykluczać jakieś głębsze uczucia w relacji "na odległość"?... za to kwestia, że jednej ze stron jakiejś formy kontaktu /przeważnie chodzi o seks/ może brakować, być za mało, może zaistnieć także w związku mieszkającym razem...
      a to, że taka para nie mieszka ze sobą może wynikać z różnych powodów... znałem na przykład taką sytuację: on mieszkał i pracował w Warszawie, ona pod Warszawą /ca godzina jazdy/... on głównie jeździł do niej na weekendy, ale czasem też ona w ciągu tygodnia przyjeżdżała do niego... aha, dodatkowa okoliczność: ona mieszkała z matką wymagającą pewnej opieki... do głowy by mi nie przyszło, żeby uważać, że nie ma między nimi właśnie uczuć...
      ta historia miała jeszcze ciąg dalszy, bo ona nagle zaszła w ciążę i nie zdążyli się pozbyć kłopotu... wtedy on sprowadził się do niej, potem nagle ona zginęła tragicznie w wypadku i zrobiła się całkiem nowa sytuacja... ale to już do tematu nie należy...
      ...
      proponuję kompromis /a może consesus?/: "(dobrze) znać się" jak środek do jakiegoś celu, albo jako pewien skutek...

      Usuń
    10. Moje zastanowienie wyniknęło z myśli o jednym stałym kochanku, z którym niby się jest, ale osobno i oboje nie nazywają tego związkiem.

      Można też być w związku i wiecznie ze sobą "chodzić" ale tak jak wcześniej napisałam, można nigdy nie wiedzieć z kim się ma do czynienia.
      Bazuję w tej myśli na własnych doświadczeniach, kiedy okazywało się, że trafiłam na bardzo złego człowieka i zwyczajnie mówiąc - traciłam na niego czas (i psychę niestety też marnowałam sobie).

      Pogubiłam się... to jednak mówimy o parach, które po prostu mieszkają z dala od siebie i widują się raz na jakiś czas i nazywają rzecz związkiem?
      No tak, to z grubsza zmienia obszar rozmyślań, bo w pewnej chwili zrozumiałam, że Tobie chodzi po prostu o relację przyjaźń-sex-nic więcej.

      Usuń
    11. bo można się pogubić terminologicznie, całkowicie się z Tobą zgadzam i osobiście to nie mam zdrowia do tworzenia dokładnych klasyfikacji... tylko wspomnę może tym, że FF (fuckin' friends) pure jest fikcją, nie istnieje nic takiego... nawet jak skonstruujemy teoretycznie w ramach eksperymentu myślowego parę, która spotyka się TYLKO i WYŁĄCZNIE na pukanie, to po kilku razach jakieś więzy... więzi?... się między nimi tworzą, to się dzieje po prostu samo, podświadomie... a od którego momentu my to nazwiemy "miłością" to jest sprawa umowna...

      Usuń
    12. Absolutnie się z Tobą zgadzam. 🙂

      Usuń
    13. Jakże...
      nie, czwarty raz to już chyba za dużo...
      ale fajnie brzmi, to mi się przykleiło :)

      Usuń